Ruiny Majów, piękny klif i jedyna świątynia, na którą można się wspiąć!
Była to ostatnia z wykupionych wycieczek i zaczęła się od wyjazdu do miasta Tulum, nieopodal którego znajdują się ruiny prekolumbijskiego miasta. Było to ostatnie z miejsc, zbudowanych i zamieszkiwanych przez Majów. Pozostało tu wiele ruin domów mieszkalnych i świątyń. Przyznam, że po wizycie w Chichén Itzá nie robiło to już na mnie wielkiego wrażenia.
Ruiny są położone na 12 metrowym klifie, z którego widoki są nieziemskie. Tym właśnie miejscem Tulum mnie zdobyło i polecam przekonać się o tym samemu!
Piękna plaża, ciepłe i okrutnie słone Morze Karaibskie.
Kolor wody, który na długo zostanie w mojej pamięci. Jeśli zwrócicie uwagę na załamujące się fale w oddali, to w tamtym miejscu znajduje się rafa koralowa.
Nie mogłem się powstrzymać i musiałem mieć taką fotkę!
Kolejnym przystankiem była Cobá, miasto Majów, które zajmuje obszar 80 km² i na którego terenie znajduje się 6500 budowli, z czego odkryte jest tylko kilkadziesiąt. Pozostałą część pokrywa gęsty las równikowy.
Majowie oprócz matematyki i astronomii mieli także ciekawe rozrywki. Jeśli miasta miały ze sobą konflikt to rozwiązywały spór poprzez grę w ulamę. Grało się w nią kauczukową piłką o wadze aż 4 kg! Co ciekawe, można ją było odbijać tylko biodrami i górną częścią ud. Punkt zdobywało się, gdy piłka przeleciała przez obręcz drużyny przeciwnej. No nie mieli lekko 🙂
Jedna ze świątyń. Niesamowite jest to, że w środku nie ma żadnych pomieszczeń. Całość wypełniona takim samym kamieniem, jak widać na zewnątrz.
Zobaczyłem też słynny kalendarz Majów, którego ostatni dzień był 21 grudnia 2012. Pamiętam, jak dziś, jak wszystkie media trąbiły o końcu świata. Sami widzicie, że nadal żyjemy i mamy się dobrze 🙂
No i w końcu piramida Nuhoch Mul. Wysoka na 42 metry i jedyna, na którą można wejść, jeszcze… Zdziwić może, że nie ma tu żadnych zabezpieczeń. Turystom musi wystarczyć przeciągnięta na środku lina. Wejść tam było bardzo łatwo, ale z zejściem już był większy problem, zwłaszcza, że stopnie na górze były węższe i bardziej śliskie. Od wejścia na teren ruin do samej piramidy jest aż 2 km, więc warto wynająć rower lub rikszę. Ja wybrałem dwuślad. Nie zabrakło jednak też osób, które zdecydowały się na pieszą wędrówkę. Przeżyli 🙂
Na górze, zapierający dech w piersi, widok na cały Jukatan. Wszędzie dżungla!
Miejsce, w którym można poczuć się bogiem.
Klif i piramida to kwintesencja tej wycieczki i na pewno nie można ich przegapić będąc w Meksyku i Jukatanie.